Boliwia w chmurach c. d.

Publié le par Charles & Marta

La Paz
Ta faktyczna stolica Boliwii polozona jest na stokach stromej doliny gorskiej, na wysokosci 4000m. Odwrotnie niz u nas biedni mieszkaja w gornych czesciach doliny, gdzie widok jest piekny, ale klimat ostry, powietrze lodowate i ciezko sie tam dostac, a bogaci w dole gdzie domy chronione sa od wiatru i jest duzo cieplej. Roznica miedzy gora i dolem La Paz wynosi 800m co w wysokich Andach zupelnie zmienia klimat.

Samo La Paz nie jest urokliwe. Centrum z kilkoma ladnymi budynkami mozna zwiedzic w jeden dzien. Duzo ciekawsze sa rynki, na ktorych mozna kupic najrozniejsze okropienstwa poczynajac od watpliwego pochodzenia masci z robali na rozliczne dolegliwosci, po suszone zarodki lamy lub male lamiatka, ktore ponoc przynosza szczescie...

Droga smierci
Nasza piatka w poszukiwaniu wrazen postanowila zjechac na rowerach z La Paz do polozonej nisko w gorach wioski Coroico tak zwana droga smierci.
Droga smierci to oficjalnie uznana najbardziej niebezpieczna droga na swiecie. Zasluzyla sobie na ten tytul tym, iz kazdego roku kilkanascie ciezarowek i autobusow rozbija sie w kawalki spadajac w glebokie przepasci Andow. Dzieje sie tak gdyz droga jest waska i pozbawiona barierek co czyni ja bardzo niebezpieczna przy wymijaniu sie pojazdow, a ze jest ona przyklejona do zbocza gor i zawieszona nad przepasciami..... Mozna latwo wyobrazic sobie konsekwencje.

Dzisiaj wiekszosc pojazdow korzysta z ukonczonej 2 lata temu nowej, bezpiecznej drogi z La Paz, a droga smierci opanowana zostala przez agencje, ktore sprowadzaja turystow spragnionych adrenaliny rowerami w dol do wioski Coroico.
Po krotkim wahaniu i dylematach na temat bezpieczenstwa wszyscy wyrazilismy chec wziecia udzialu w przygodzie. Wybrana przez nas agencja ubrala nas wiec w przeciwdeszczowe kombinezony, kaski, rekawice i mnostwo roznych zabezpieczen na rozne czesci ciala (jakby to cos mialo pomoc przy spadnieciu w przepasc - smialismy sie wszyscy), dala nam bajerne gorskie rowery z jakimis super hydraulicznymi hamulcami (cokolwiek to znaczy) i zawiozla nas na punkt startu.

Droga jest przepiekna. Rozpoczyna sie na wysokosci 4800m w wysokich gorach gdzie jest zimno, tnie lodowaty wiatr, zbocza gor sa czarne, a czubki skute sa lodem. Zjazd po prawie 70km trasy trwa 4-5 godzin, po ktorych dociera sie do mety polozonej na zaledwie 900m wysokosci. Roznica wysokosci wynosci wiec prawie 4 kilometry!!!
W miare zjezdzania zmienia sie krajobraz. Nagie gory ustepuja miejsca gorom pokrytym dzungla, a zerowa temperatura zamienia sie na plus 25 stopni. Na kazdym postoju zrzucalismy z siebie czesc ubran by dotrzec do Coroico tak rozebrani jak sie tylko dalo.
Sama droga opada serpentynami po zboczach Andow i ogromne przepascie mroza rzeczywiscie krew w zylach. Ale jadac ostroznie i wolno za przewodnikiem nie jest wcale tak niebezpiecznie jakby moglo sie wydawac. Po prostu nie mozna zagapic sie na krajobraz:)

Po ponad 4 godzinach ciaglego hamowania dotarlismy spoceni i poobijani do Coroico - slicznej wioski polozonej prawie na samym dnie doliny.   

Coroico
W Coroico jest cieplo i slonecznie. Do tego stopnia iz mozna bylo wyciagnac sandalki i spodniczki, ktore lezaly na dnie plecaka od opuszczenia Azji. Chlonelismy to cieplo jak gabki wiedzac, ze to jedyne miejsce na naszej boliwijskiej trasie, w ktorym mamy szanse sie porzadnie rozgrzac.

W Coroico spedzilismy niezapomniana sobotnia noc w lokalnej dyskotece. Po pierwszym zdziwieniu naszym przybyciem, mieszkancy wsi bardzo ucieszyli sie tym, ze chcielismy sie z nimi bawic. I tak w rytm andyjskich piszczalek podrygiwalismy razem, chlopcy w jednej linii, dziewczynki w drugiej, naprzeciwko siebie. Smiechom nie bylo konca.

Nastepnego dnia nastapil smutny moment pozegnania, gdyz kazde z nas udawalo sie swoja droga. Po prawie 2 tygodniach wspolnego podrozowania bardzo sie zzylismy. Byc mozne spotkamy sie jeszcze w Peru, a jesli nie to obiecalismy sobie, ze na 100% odwiedzimy sie w swoich miastach w Europie. 
 
Copacabana i jezioro Titicaca
Busami, busikami i kretymi drogami dotarlismy z Coroico do wioski Copacabana polozonej nad brzegiem jeziora Titicaca - najwyzej polozonego - 4000m - zeglownego jeziora na swiecie. Titicaca jest.... ogromne! Zaskoczylo mnie to ogromnie gdyz, nie wiem w sumie dlaczego, zawsze wyobrazalam je sobie jako male jezioro miedzy gorami. Gory i owszem okalaja jezioro, ktore jest tak wielkie, ze gdy stoi sie na jednym koncu, nie widac drugiego. Mialam wrazenie, ze jestem nad morzem. Potem dopiero przeczytalam, ze Titicaca ma prawie 200km dlugosci! Dookola kroluja oczywiscie Andy, a niektore ze szczytow maja ponad 6000m wysokosci i pokryte sa wiecznym sniegiem.
I znow kolejne krajobrazy odbierajace mowe...
 
Wody Titicaca sa intensywnie blekitne, a na jego powierzchni porozrzucane sa skaliste wysepki. Wsrod nich swieta dla Indian Wyspa Slonca - Isla del Sol - na ktorej spedzilismy caly dzien podziwiajac krajobraz i glaszczac lamy.
 
W Copacabana spotkalismy tez Toma! - naszego Anglika z podrozy w piatke. Utknal tam na troche duzej niz sie spodziewal, dlatego tez moglismy znow sie zobaczyc. Wszyscy bardzo sie cieszylismy. Prawdopodobnie wpadniemy tez na siebie w peruwianskim Cuzco.
 
Zastanawiamy sie powaznie z Charlesem czy Boliwia nie jest najpiekniejszym krajem, ktory do tej pory widzielismy. Ciezko porownywac azjatyckie tropiki i osniezone Andy, wiec wystrzegamy sie radykalnych rankingow, ale na pewno Boliwia jest w scislej czolowce. 
Ludzie sa duzo mniej otwarci niz w Azji, oraz trzeba byc bardziej ostroznym, ale tak jest w calej Ameryce Poludniowej. Jedzenie jest fuj, ale dla tych widokow jestesmy w stanie jesc ziemniaki i ryz na okraglo.
Nie moge takze nie wspomniec, ze moj hiszpanski z nieistniejacego zmienil sie na podstawowy - moge sama wszystko kupic, potargowac sie o cene, podyskutowac przy wybieraniu pokoju do spania, zapytac o kierunek i prowadzic niezbyt skomplikowane rozmowy. Charles czuje juz moj oddech na plecach:)
 
Boliwia to dla mnie takze zimno, zimno, zimno. Brak ogrzewania w hotelach i recepcjonisci patrzacy na nas jak na kosmitow gdy pytalismy sie czy nie maja jakiegos malego, malutkiego, maciupkiego grzejniczka. To takze prysznice z elektrycznym czyms zamontowanym bezposrednio na rurze prysznica, ktore to ustrojstwo mialo ogrzewac wode. Rezultatem byl zawsze cieniutki strumien parzacej wody, ktora robila sie momentalnie lodowata, gdy tylko odkrecalo sie prysznic ciut wiecej. Kazdy prysznic byl niezapomniany....
Boliwia to takze kobiety ubrane w dziwaczne, kolorowe suknie i kapelusze przypominajace angielskie meloniki. A obok nich drepczace gromadki dzieci przypominajacych starcow. Nie wiem dlaczego ale wszystkie tutejsze dzieci maja takie stare twarze.
 
Jutro przekraczamy granice z Peru i zaczynamy przygotowywac sie na zdobycie slynnego Machu Pichu.

Publié dans Bolivie

Pour être informé des derniers articles, inscrivez vous :
Commenter cet article